Najpierw patent, dopiero później publikacja badań. Lekarze-innowatorzy o tym zapominają

Medycy często pochopnie dzielą się swoimi przełomowymi odkryciami w wynikach badań czy podczas konferencji. To może przekreślić ich szansę na opatentowanie wynalazku. Uniwersytety dbają zaś o prawa własności intelektualnej, lecz wielu z nich brakuje strategii komercjalizacji projektów.

Podejście „publikuj albo giń” nie jest kompatybilne z przepisami o patentach

Wynalazek uważa się za nowy, jeśli nie jest częścią stanu techniki – głosi przepis Prawa własności przemysłowej. Czym jest wspomniany stan techniki? Rozumie się przez niego wszystko to, co przed datą zgłoszenia patentowego, zostało udostępnione do wiadomości powszechnej. Czy to w formie pisemnego lub ustnego opisu, ale także przez zastosowanie, wystawienie bądź ujawnienie w inny sposób.

Tymczasem w środowisku akademickim od wielu lat powszechne jest kierowanie się zasadą „publikuj albo giń”. Popularność naukowców mierzona jest bowiem przede wszystkim na podstawie liczby wydanych badań, które inni mogą cytować. Zasada ta po raz pierwszy została użyta przez Logana Wilsona, autora książki „The Academic Man: A Study in the Sociology of a Profession” z 1942 r.

Wskazał on, że wśród akademików za konieczność uznaje się spisanie i dzielenie się wszystkimi wynikami swojej pracy. Nierzadko nadprodukcja treści powoduje spadek ich jakości, a w skrajnych przypadkach kończy się nawet zapożyczaniem przemyśleń konkurentów. Mówiąc wprost: plagiatem.

Kierowanie się powyższą zasadą jest też bardzo niekompatybilne ze wspomnianym na wstępie przepisem dotyczącym patentowania wynalazków. I praktyka pokazuje, jaki jest to kłopot. Andrzej Witek, partner w spółce WTS Rzecznicy Patentowi mówi nam, że zna przypadki, gdy firmy przejmowały pomysł na zaprezentowany publicznie wynalazek, do którego innowatorzy nie zastrzegli sobie praw.

– Wielu innowatorów najpierw prezentuje swoje odkrycie, a potem dopiero zaczyna myśleć o patencie. Zdarza się nawet, że kłamią rzecznikom patentowym, wypierając się upublicznienia swojego rozwiązania publicznie. Myślą bowiem, że ujdzie im na sucho wykład dla niewielkiej grupy osób czy wystąpienie w Chinach. Tymczasem eksperci Urzędu Patentowego Rzeczypospolitej Polskiej (UPRP) bez większego trudu są w stanie znaleźć dowody na taką aktywność i zakwestionować zgłoszenie patentowe – mówi Andrzej Witek.

Potwierdza to Marcin Fijałkowski, partner w kancelarii Baker McKenzie Krzyżowski i Wspólnicy. Przyznaje on, że najczęściej uniwersytety i naukowcy chcą dzielić się ze światem swoimi odkryciami. Dzięki temu chcą zyskać uznanie środowiska naukowego. Bo im więcej publikacji w możliwie najlepszych czasopismach mają, tym większą cieszą się estymą.

– Bywa też tak, że innowatorom jest obojętne, czy ich odkrycie ma potencjał komercyjny i powinno się je opatentować. Albo mają wręcz negatywny stosunek do kwestii praw własności intelektualnej, bo uważają, że to domena dużych firm. Czasami przeszkodą jest zaś brak wiedzy na temat patentowania bądź brak wiary w potencjalny sukces – wylicza Marcin Fijałkowski.

Lekarzom brakuje wiedzy o własności intelektualnej. Rzecznicy patentowi mogą im pomóc

Kłopot z brakiem przygotowania do zabezpieczenia praw własności intelektualnej wśród środowiska lekarskiego podkreśla opublikowany pod koniec września br. raport „Przychodzi pomysł do lekarza, czyli rola lekarza w ekosystemie startupów medycznych”, opracowany przez Sieć Lekarzy Innowatorów Naczelnej Izby Lekarskiej (NIL IN)75 proc. respondentów badania przyznało, że istotną barierą w rozwijaniu projektów innowacyjnych jest dla nich brak przygotowania do poradzenia sobie z przeróżnymi wyzwaniami prawno-administracyjnymi.

– Wiedza lekarzy w obszarze własności intelektualnej jest niestety bardzo skąpa. W głównej mierze trzeba ją zdobyć samodzielnie. To istotne przeoczenie w programie nauczania medyków, bo przede wszystkim młodzi lekarze mają pęd i motywację do wdrażania innowacji. Zanim jeszcze wpadną w wir codziennej pracy i bolączki systemu ochrony zdrowia ich zniechęcą – dostrzega dr hab. n. med. Siddarth Agrawal, lekarz we wrocławskim Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym oraz CEO innowacyjnego start-upu Labplu

Od Marcina Fijałkowskiego słyszymy, że wsparcie rzecznika patentowego w procesie uzyskiwania praw do wynalazku może być zatem konieczne. Jego zdaniem lekarze-innowatorzy powinni nawiązać współpracę z takim, który specjalizuje się w danej dziedzinie np. farmacji czy biotechnologii. Odradza on próby tworzenia zgłoszenia patentowego samodzielnie, jako że przygotowanie poprawnego opisu rozwiązania może stanowić spore wyzwanie.

– W patencie chodzi bowiem nie tylko o ochronę rozwiązania. Musi ona być na tyle szeroka, aby objęła zbliżone wynalazki. Zbyt wąska może skutkować jej obejściem przez konkurencję. Dobry rzecznik zawsze stara się, żeby zgłoszenie było możliwie szerokie i żeby ekspert UPRP wiedział, co konkretnie jest przedmiotem ochrony – wyjaśnia Marcin Fijałkowski.

Dodaje, że oprócz doświadczenia i wiedzy rzecznika patentowego, istotna jest też jego współpraca z wynalazcą, który najlepiej przecież rozumie opisywane odkrycie oraz jego przełomowość.

Rzecznik patentowy może też pomóc rozwiązać mniej typowe problemy, na które może napotkać lekarz-innowator. Przykładowo, w ostatnim czasie coraz większą popularność zyskują rozwiązania oparte na rozwiązaniach cyfrowych (niektóre wspierane algorytmami uczenia maszynowego, czyt. Sztuczną Inteligencją). Formalnie zaś nie jest możliwe opatentowanie kodu źródłowego oprogramowania, tak jak to jest możliwe np. w Stanach Zjednoczonych.

Możliwe jest jednak uzyskanie praw ochronnych w przypadku opisania mechanizmu, w jaki sposób działa dany algorytm czy program, i jakie są cechy prowadzące do rozwiązywania przez nie określonych problemów technicznych – wyjaśnia Andrzej Witek.

Dużo nie znaczy dobrze. Uniwersytety potrzebują strategii nastawionej na komercjalizację

Nie zawsze lekarz-innowator jest jednak pozostawiony sam sobie. Wielu z nich dokonuje bowiem odkryć w ramach pracy w podmiotach naukowych. A udział tychże w liczbie zgłoszeń patentowych jest bardzo istotny. W raporcie rocznym UPRP za 2022 r. czytamy, że blisko połowę zgłoszeń wynalazków i wzorów użytkowych w trybie krajowym wpływa od podmiotów naukowych: 37,45 proc. ze szkół wyższych, 6,81 proc. z instytutów badawczych i 1,74 proc. od jednostek naukowych Polskiej Akademii Nauk.

Ale dużo, nie zawsze znaczy dobrze. Andrzej Witek przyznaje, że uczelnie patentują chętnie, ale przede wszystkim w Polsce. Są nagradzane m.in. za ilość zgłoszeń patentowych (czyli nawet nie za liczbę uzyskanych patentów). Mogą też liczyć na wyższe dofinansowania i wyżej figurują w rankingach uczelni.

– Bywa więc, że ich zgłoszenia są pisane zbyt szybko, niedokładnie i zbyt wąsko chronią patent. Ograniczenie ochrony patentowej tylko do Polski to też kłopot, bo innowacje medyczne nierzadko mają potencjał globalny – zauważa Andrzej Witek.

Jego zdaniem główną barierą są koszty. Ochrona na rynku europejskim czy innych kosztuje dużo więcej, niż w Polsce. I chodzi nie tylko o opłaty administracyjne, ale także o obsługę prawną. Przy rejestracji na zagranicznych rynkach, najczęściej wymagane jest wsparcie lokalnego pełnomocnika. A przykładowo rzecznik patentowy ze Stanów Zjednoczonych życzy sobie wielokrotnie wyższe stawki, niż rodzimy.

– Mało którą uczelnię stać, by ponosić takie koszty – przyznaje Andrzej Witek. Efekt jest niestety taki, że zagraniczne firmy mogą przeczesywać ciekawe patenty zarejestrowane w Polsce, kopiować je i uzyskiwać prawa do nich na pozostałych rynkach.

Krytycznie ocenia to dr Siddarth Agrawal. Jego zdaniem uniwersytety nie są przygotowane do wdrażania innowacji. Patentują wiele, ale nie myślą o potencjalnej komercjalizacji projektów. I nawet jeśli znajduje się inwestor zainteresowany danym wynalazkiem, to po prostu go sprzedają, zamiast np. powołać spółkę celową, zatrudnić w niej własny personel naukowy i sprzedać inwestorowi udziały w tym podmiocie, gdy projekt będzie na bardziej dojrzałym etapie rozwoju.

– Na uczelniach nie ma niestety takiego myślenia. Zdarza się przez to, że obiecujące rozwiązania pozostają zamrożone, pomimo olbrzymich nakładów pracy i nawet po zaangażowaniu środków publicznych. Patentowanie na uczelniach odbywa się całkowicie w oderwaniu od strategii biznesowej. Wynalazki są traktowane jako dorobek, a nie podstawa do interesu. To fundamentalny błąd – mówi Siddarth Agrawal.

Jako że uczelnia ma pierwszeństwo do rejestracji wynalazku swojego pracownikowi naukowemu, lekarze-innowatorzy nie zawsze mogą zaś wziąć sprawy w swoje ręce. Wynalazca będący pracownikiem naukowym powinien zresztą znać swój zakres praw do odkrycia. Trudno jest bowiem pozyskiwać inwestorów czy komercjalizować projekt, jeżeli nie ma się pewności, iż to uczelnia nie ma części – albo wręcz pełni – praw do danego rozwiązania. W przeciwnym razie może się okazać, że lekarz-innowator wykona całą pracę, a to uczelnia upomni się o ewentualne profity.

Andrzej Witek zauważa, że zarówno lekarze-innowatorzy, jak i uczelnie, mają swoje racje, jeżeli chodzi o podejście do wynalazków.

– To złożona kwestia. Osobiście uważam, że uczelnie raczej wiedzą, co robią. W każdej z nich funkcjonuje komisja zajmująca się oceną odkryć. One potrafią stwierdzić, że nie wszystkie z nich mają potencjał do komercjalizacji i szansę na przyniesienie milionowych zysków. Bo nie każdy pomysł jest dostatecznie innowacyjny oraz rozwiązuje jakiś palący problem – ocenia rzecznik patentowy.

Ekspert dopowiada, że na rynku działają fundusze inwestycyjne oraz tzw. aniołowie biznesu, którzy przeczesują wielokrotnie listę wynalazków rodzimych uczelni. I gdyby dostrzegli coś faktycznie interesującego, to na pewno by próbowali odkupić prawa do patentu. Natomiast muszą widzieć potencjał w danym projekcie, bo przecież wprowadzenie jakiejś innowacji medycznej kosztuje wiele milionów złotych (mowa tu chociażby o kosztach przeprowadzenia certyfikacji czy badań klinicznych).

Lekarze-innowatorzy mogą mierzyć się zatem z przeróżnymi wyzwaniami i barierami, gdy chcą przekuć swoje odkrycie w produkt służący dużej grupie pacjentów. Coraz częściej mają jednak gdzie szukać wsparcia prawnego czy merytorycznego. Przykładem niech będzie wspomniana wcześniej Sieć Lekarzy Innowatorów Naczelnej Izby Lekarskiej (NIL IN). Jej rolą jest łączenie start-upów z lekarzami i tworzenie sprzyjającej współpracy przestrzeni, a także aktywowanie pracowników ochrony zdrowia do roli przedsiębiorców.

Autor: Jakub Styczyński • Źródło: Rynek Zdrowia

Źródło: Najpierw patent, dopiero później publikacja badań. Lekarze-innowatorzy o tym zapominają (rynekzdrowia.pl)